Drastyczną decyzję podjął nadleśniczy świdnicki Jan Dzięcielski. Leśnicy otrzymali jego zezwolenie na odstrzał psów na terenie Gór Sowich, gdzie zginęło najwięcej dzikiej zwierzyny. – To teren Ośrodka Hodowli Zarodowej, na którym odtwarzamy zagrożone gatunki albo te, które zaczęły się wyradzać genetycznie – tłumaczy nadleśniczy. – Chodzi zwłaszcza o muflony, którym jeszcze niedawno groziła zagłada, a udało się odnowić stado dzięki zakupom zwierząt z zagranicy. Teraz są dziesiątkowane z powodu ludzkiej niefrasobliwości i kompletnego braku respektu dla prawa.
Przepisy mówią jasno – na tereny leśne psa można zabrać na spacer, pod warunkiem, że ma założony kaganiec i smycz. – Jeśli pies się nawet zerwie z uwięzi, ale będzie miał kaganiec, nikt do niego nie strzeli. W przeciwnym wypadku leśnicy mają teraz absolutne prawo wyciągnąć broń. Nie możemy dłużej narażać dzikiej zwierzyny, która i tak umiera po bardzo ciężkiej zimie. Muflony i sarny są bardzo słabe, nie mają siły uciekać. Gromadzą się przy paśnikach i tu znajdujemy je z ranami po psich zębach – mówi nadleśniczy.
Jan Dzięcielski wie, że naraża się miłośnikom psów. - Jak ktoś kocha, będzie pilnował, nie robi łaski i może mieć pretensje wyłącznie do siebie – odpowiada nadleśniczy i jest gotów bronić swojej decyzji nawet w sądach. Warto pamiętać, że strata psa to nie wszystko. Za wypuszczenie zwierzęcia bez opieki do lasu grozi też mandat do 500 złotych.